niedziela, 12 lutego 2012

Kaziu w konkurach

Kiedyś, bardzo bardzo dawno temu, w czasach , których osobiście pamiętać nie mogę, gdyż mała byłam albo jeszcze mnie nie było, miało miejsce pewne zdarzenie. 
Zasłyszałam je od babci, dobrze już w  wiek posuniętej, ale o umyśle jasnym i przejrzystym. 
Cała historia na wsi się wydarzyła w czasach, gdy już większa część społeczeństwa w butach po świecie chodziła i nie musiała co wieczór pięt pumeksem szorować aby wykrochmalonej, śnieżnobiałej pościeli nie zabrudzić. Auta też przez wieś przejeżdżały. Sporadycznie, aczkolwiek zdarzało się. Wuj, młody i przystojny wtedy dwudziestokilkulatek do panny na sąsiednią wioskę przez las biegał w konkury. Miłość to wielka była podobno,  ino że ojciec dziewczyny bardzo srogi i ciągle młodych pilnował, aby jakiegoś głupstwa nie strzelili. Rozmawiać mogli tylko przy drzwiach do izby otwartych, żadne pocałunki w grę nie wchodziły. Ojciec wartę pełnił, ze służby swej znakomicie się wywiązywał. Jedną córę tylko miał to też i powodów do pilnowania wiele było.
Tak więc Kazik co niedziela najlepszą koszulinę na kołnierzyku przez matkę cerowaną na plecy wciągał i w las wyruszał, aby do lubej swej dojść i w oczy jej po spoglądać. Drogą różne rzeczy lubił sobie wymyślać. A to, że ojciec Młodej do knajpy pójdzie i samych ich zostawi, a to że sąsiad go do siebie na wódkę zaprosi i młodzi będą mogli choć przez chwilę smaku swych ust skosztować. Jednakże do tej pory - a trzeba przyznać że Kazik cierpliwy był i już od roku tak co niedziela do panny zaglądał  - żaden cud się nie zdarzył. 
Pewnej niedzieli, wiosną , też do panny swej wybrał się Kazik.
Słońce świeciło, las igliwiem pachniał i ptaszki śpiewały. Jakoś tak bardzo przyjemnie mu się szło, gwizdał sobie pod nosem i podskakiwał czasami dla urozmaicenia. 
Gdy lubą swą zobaczył wzrok mu zaiskrzył, radość na twarz się wylała. Chciał ją w ramiona wziąć i w uścisku mocnym trzymać, lecz ojciec już wzrokiem wilka go zdążył obdarzyć, więc powstrzymał swe żądze. Biedny , nieszczęśliwy, tak bardzo zakochany! 
Gdy tak w pokoju siedzieli i w oczy sobie patrzyli, od czasu do czasu tylko jakieś rozmowy prowadząc, świat się zmienił. Niebo barwę granatu przybrało, błyskawice na niebie ścieżki rzeźbiły a hałas przy tym był taki, jakby koniec świata nadchodził. Ciężka to burza była. Wiadomo, ludzie na wsi strachliwi, obrazki święte w okna powtykali i w modły uderzyli. Po jakimś czasie grzmieć i błyskać przestało, deszcz natomiast z nieba nieprzerwaną strugą lał się na świat. 
Godzina późna, Kazik już powinien do domu się zbierać, a tu świata nie widać i wyjść nie ma jak. A przecież z pięć kilometrów jak nic do domu miał.
Rzekł wtedy ojciec Lubej do niego: 
- Wiem, Kaziu, żeś ty dobry chłopak jest i córę mą miłujesz, pozwolę ci więc na noc u nas zostać, gdyż nie godzi się w taką pogodę nawet psa z budy wyganiać.
Niezmiernie Kazimierz ucieszył się na te słowa. Radość w oczach wielką miał, uśmiech twarz mu rozciągał. Wstał , buty założył, kurtkę na plecy wciągnął i powiedział:
- To ja, panie gospodarzu, wrócę, za chwil kilka. Czekajcie !
I drzwiami nieostrożnie trzasnął zamykając je za sobą , przeklął  pod nosem z tego powodu.
Wszyscy w izbie popatrzyli po sobie, nie bardzo zachowanie Kazia pojmując. Jego luba aż purpury na twarzy dostała , gdyż w żaden sposób nie pojmowała, co jej Kaziowi do głowy strzeliło, że jak pozwolenie dostał od ojca surowego przecież to z izby wyszedł na deszcz , na mokro , na niepogodę. 
Nie pozostało im nic innego, jak tylko poczekać na niebogę.
Długo czekali. Ponad godzinę.
W końcu wpadł do izby, przemoczony do suchej nitki, ale uśmiech na twarzy miał. Gdy tylko drzwi za sobą zamknął, rzekł:
- Do domu pobiegłem. Pidżamę przyniosłem.

2 komentarze:

  1. Znakomity Kaziu...usmialam sie do lez :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiałam się z tego Kazia. Ale to były czasy. I ta pidżama to po prostu mnie rozbroiła. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

A może coś napiszesz? :)