Dzieciaki mają ferie. Mamusia zapracowana, urlopu nie ma, więc potomstwo samo sobie radzić musi. Bliźniaki radę dają, co najwyżej do kolegów lub koleżanek podwózki potrzebują. A jak nie mają ochoty, to przy kompie urzędują przepisowo osiem godzin albo i dłużej nadgodzinki bijąc. Chata wolna, myszy rajcują.
Z Najstarszym jest problem. Nawet nie tyle z nim, co z otaczającą nas rzeczywistością.
Poważniejszy , doroślejszy - gdzieś tak w okolicach czwartego roku życia dorósł, jak mu mamusia dwie małe rozdarte japki do domu przywiozła - innych uciech poszukuje i innych się doprasza. Ferie - umysł odpocząć powinien , nowych sił nabrać, chęci do życia odzyskać. W domu praktycznie go nie ma, do znajomych, choć daleko , na spotkania wyrusza. Wszystko byłoby w porządku , gdyby nie drobny szczegół. Moje dziecko z dnia na dzień coraz dalej chce podróżować. Już nie miasteczko gdzie beret doleci przy odpowiednim wietrze, już nie miasto, gdzie nauki pobiera, miasto wojewódzkie też już poznał - dalej chce się wychylić. Ok. Nawet nie chcę na głos wspominać gdzie mnie w jego wieku nosiło i co mi się zwiedzić udało, ani też z kim na te eskapady się wybierałam. Jak chce, niech jedzie ! Niech się dziecko świata uczy ! Niech samo dorosłe decyzje podejmuje ! A jak !
Chce się do znajomych, do miasteczka 50 km oddalonego od miejsca zamieszkania wybrać. Godzinka w transporcie i dziecko na miejscu. Niby problemu nie widać. A jednak.
Pięćdziesiąt kilometrów. Rowerem trzy, cztery godziny i jest na miejscu. Ale pogoda nie ta, warunki nieodpowiednie. Prawa jazdy nie ma, mamuśka w pracy więc transport publiczny pozostaje.
I tu zaczynają się schody.
Za moich czasów, a pociągiem do szkoły podstawowej dojeżdżałam, problemu nie było, co godzinkę coś jechało i do domu zawiozło.
Otworzyliśmy internet, strony z rozkładami jazdy wywlekliśmy na wierzch i szukanie się rozpoczęło. Pociąg tam - o szóstej, następny o trzynastej. Powrotny - o siedemnastej. Albo o szóstej rano następnego dnia. I teraz pytanie - zwalić się komuś o siódmej na głowę czy też hotel wynająć, aby porządku domowego nie zakłócać i o odpowiedniej godzinie towarzystwo pożegnać nie nadużywając gościny?
PKS - troszkę częściej , tak ze trzy na dobę można znaleźć , ale cóż z tego , jak później z miasta wojewódzkiego nie ma czym do domu dojechać, bo za późno ?
Czy to wina przewoźników, czy też nasza jest , że tak mało kursów i pociągi i autobusy mają?
Czarna rozpacz człowieka ogarnia gdy pomyśli, że w naszym kraju jakoś nie tak to wszystko się dzieje. Kiedyś, gdy jeszcze mała byłam , mogłam z mamą do babci pociągiem co godzinka dojechać. Teraz pociągów pięć na cały dzień, trasa krótka, 36 km do pokonania. Ostatni o dziewiętnastej. PKS o siedemnastej, bus o dwudziestej drugiej na szczęście, ale z busa jeszcze 5 km do pokonania piechotą.
Wiem, że na wsi mieszkam. Ale nie zdawałam sobie sporawy, że na końcu świata. Tam, gdzie cywilizacja prawie już nie zagląda. Pewnie moje prawnuczki będą po drzewach skakać i w jaskiniach mieszkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A może coś napiszesz? :)