wtorek, 21 lutego 2012

..byle nie do Warszawy...

Dzieciaki mają ferie. Mamusia zapracowana, urlopu nie ma, więc potomstwo samo sobie radzić musi.  Bliźniaki  radę dają, co najwyżej do kolegów lub koleżanek podwózki potrzebują. A jak nie mają ochoty, to  przy kompie urzędują przepisowo osiem godzin albo i dłużej nadgodzinki  bijąc. Chata wolna, myszy rajcują.
Z Najstarszym jest problem. Nawet nie tyle z nim, co z otaczającą nas rzeczywistością. 
Poważniejszy , doroślejszy - gdzieś tak w okolicach czwartego roku życia dorósł, jak mu mamusia dwie małe rozdarte japki do domu przywiozła  - innych uciech poszukuje i innych się doprasza. Ferie - umysł odpocząć powinien , nowych sił nabrać, chęci do życia odzyskać. W domu praktycznie go nie ma, do znajomych, choć daleko , na spotkania wyrusza. Wszystko byłoby w porządku , gdyby nie drobny szczegół. Moje dziecko z dnia na dzień coraz dalej chce podróżować. Już nie miasteczko gdzie beret doleci przy odpowiednim wietrze, już nie miasto, gdzie nauki  pobiera,  miasto wojewódzkie też już poznał - dalej chce się wychylić. Ok. Nawet nie chcę na głos wspominać gdzie mnie w jego wieku nosiło i co mi się zwiedzić udało, ani też z kim na te eskapady się wybierałam. Jak chce, niech jedzie ! Niech się dziecko świata uczy ! Niech samo dorosłe decyzje podejmuje ! A jak !
Chce się do znajomych, do miasteczka 50 km oddalonego od miejsca zamieszkania wybrać. Godzinka w transporcie i dziecko na miejscu.  Niby problemu nie widać. A jednak. 
Pięćdziesiąt kilometrów. Rowerem trzy, cztery godziny i jest na miejscu. Ale pogoda nie ta, warunki nieodpowiednie.  Prawa jazdy nie ma, mamuśka w pracy więc transport publiczny pozostaje.
I tu zaczynają się schody. 
Za moich czasów, a pociągiem do szkoły podstawowej dojeżdżałam, problemu nie było, co godzinkę coś jechało i do domu zawiozło. 
Otworzyliśmy internet, strony z rozkładami jazdy wywlekliśmy na wierzch i szukanie się rozpoczęło. Pociąg tam - o szóstej, następny o trzynastej. Powrotny - o siedemnastej. Albo o szóstej rano następnego dnia. I teraz pytanie - zwalić się komuś o siódmej na głowę czy też hotel wynająć, aby porządku domowego nie zakłócać i o odpowiedniej godzinie towarzystwo pożegnać nie nadużywając gościny?
PKS - troszkę częściej , tak ze trzy na dobę można znaleźć , ale cóż z tego , jak później z miasta wojewódzkiego nie ma czym do domu dojechać, bo za późno ? 
Czy to wina przewoźników, czy też nasza jest , że tak mało kursów i pociągi i autobusy mają?  
Czarna rozpacz człowieka ogarnia gdy pomyśli, że w naszym kraju jakoś nie tak to wszystko się dzieje. Kiedyś, gdy jeszcze mała byłam , mogłam z mamą do babci pociągiem co godzinka dojechać. Teraz pociągów pięć na cały dzień, trasa krótka, 36 km do pokonania. Ostatni o dziewiętnastej. PKS o siedemnastej, bus o dwudziestej drugiej na szczęście, ale z busa jeszcze 5 km do pokonania piechotą.
Wiem, że na wsi mieszkam. Ale nie zdawałam sobie sporawy, że na końcu świata. Tam, gdzie cywilizacja prawie już  nie zagląda. Pewnie moje prawnuczki będą po drzewach skakać i w jaskiniach mieszkać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)