niedziela, 1 kwietnia 2012

Ani szafa, ani facet....

No i stało się. Nie mogąc znieść bałaganu na półce mojej i córki, na wiecznym szukaniu i dopytywaniu  a może tu? a może tam? a może w zeszłym tygodniu ?postanowiłam zainwestować. Nie, nie. Nie w szafę.  Miejsca ci u mnie na nią nie uświadczysz, okna przecież nie zastawie bo i tak małe jest, słońce musi go długo szukać aby do środka zajrzeć. Ale znalazłam inne rozwiązanie. Grzebiąc w necie i w innej prasie dojrzałam promocję w jednym ze sklepów, gdzie można znaleźć wszystko więc meble też. Szafa też tam była. Fajna, wielka, w sam raz dla mnie. Taka, co by się w niej przed światem schować i ciszy zaznać. Chciałam w sklepie wypróbować, ale pan w niebieskim podkoszulku strasznie mi się przyglądał. Pewnie pod wrażeniem był i zakochać się chciał, więc sobie obciachu nie robiłam i tylko z zewnątrz ja pooglądałam. Z prawej , z lewej, od środka. Fajna była. I niedroga. Ale i tak bym jej do domu nie zmieściła, a do ogródka po ciuchy wychodzić to chyba nie przystoi. Więc zrezygnowana dalej odeszłam, mniejszych pudeł szukać. Spacerowałam sobie pomiędzy stolikami, komodami, fotelami i wreszcie ją dojrzałam. Stała tam i czekała na mnie. No normalnie jakby uśmiechnęła się na mój widok! Komoda.  Cztery półki, dwie szuflady. Co się nie zmieści córeczce dam. I tak sama ciągle bierze, więc co za różnica? Szepnęłam do niej : mojaś ty . I pobiegłam do kasy. A tam rozczarowanie. To jest ekspozycja, zamawiają na życzenie. No cóż. Góry nie przeskoczę, zamówiłam. Czekałam. Długo czekałam. Całe dwa dni czekałam. I w końcu zadzwonili! Jest! Przyjeżdżać i brać! Zapytałam tylko o wielkość, bo moja biedrona fajna jest ale nie z gumy i rozciągać się nie chce. Ale na szczęście okazało się że towar w paczce do samodzielnego składania w domu więc do bagażnika wejdzie. Z panem w niebieskiej koszulce, ale innym, nie tym, co mnie tak wzrokiem śledził i nic nie mówiąc spokoju nie dawał, wrzuciliśmy dwa pudła do tyłu i w drogę. Do domu. Składać.
Popijając kawę instrukcję przeglądałam. Nauczona doświadczeniem uważnie i do końca. Już na samym wstępie rozczarowania doznałam, bo do złożenia jednej komody potrzeba : śrubokręta prostego, krzyżaka, młotka i dwóch dobrze zbudowanych facetów . Rozejrzałam się dookoła. Ni cholery. Nawet pół sztuki faceta nie uświadczysz. I masz babo placek! 
Najstarszy na randce, wieczorem wróci. Pan Bliźniak z parasolką w piłkę poszedł grać, Róża z żadnej strony faceta nie przypomina. A komoda na podłodze leży w częściach cała i się patrzy. Na mnie się patrzy bo nikogo innego tu nie ma. Nie wierzy we mnie? Dwóch umięśnionych facetów potrzebuje dziewięćdziesięciu minut do złożenia komody od zera. Ile będzie potrzebne mnie?
Rozerwałam woreczki. Tysiące śrubek, śrubków i innych dziwactw na podłogę wypadło. Zgarnęłam w jedno miejsce i do studiowania instrukcji ponownie przysiadłam.
Nie powiem, miejscami było ciężko, nawet bardzo, pot z czoła musiałam ocierać niejednokrotnie, już nawet obawiałam się że i ręcznik wyżąć będę musiała ale jest! Stało się! Wynurzyła się. Patrzyła się na mnie taka piękna! Taka moja!
 I bez facetów. I w sto minut. Tylko ręcznik ucierpiał, bo mokry był. I okazuje się, że tam gdzie facet zalecany bez niego tez się można obejść :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)