piątek, 6 kwietnia 2012

Kością go!

Pracuję w sklepie. Niby prywatnym, ale sieciowym. W niektórych obszarach naszej kochanej ojczyzny jest sklep na sklepie, w innych trochę mniej. W województwie, gdzie mieszkam, przybywa ich jak grzybów po deszczu. Pracuję tam już piaty rok. Sklep jak sklep, chociaż swój urok posiada. I swoich klientów. W dni przedświąteczne mamy pełne ręce roboty i wtedy nie ważne jest stanowisko, jakie się pełni , na czoło wysuwa się przede wszystkim jakość obsługi klienta. I nie ma znaczenia czy jest nas pięć czy też dziesięć na zmianie, zawsze znajdzie się coś, co należy zrobić natychmiast a najlepiej by było, gdyby zostało zrobione wczoraj. Tworzymy dość zgrany zespół pomimo zróżnicowania wieku, wiemy, która z nas jest mocniejsza na kasie, a która szybciej wyprowadzi towar z magazynu. Czasami wystarczy krótkie hasełko a praca wre aż się gotuje. 
Dni przed świętami mają swój jedyny i niepowtarzalny urok. My jesteśmy bardziej świąteczne, bardziej odświętne, a klienci bardziej zabiegani, strasznie rozkojarzeni i uroczy. Choć znają nasz sklep prawie tak jak i my, nagle okazuje się,że nie potrafią znaleźć majonezu, bo im się zapomniało, gdzie on do cholery jest wetknięty, a że za tym właśnie klientem majonez stoi i się uśmiecha do niego : weź mnie! weź mnie!  Jestem twój! - to mało ważne. Śmieszne i rozbrajające są takie sytuacje. I te ciągłe prośby o drobne. O grosz, o dwa, o dziesięć. A może poszukałby pan grosików? U mnie ci ich strasznie niewiele dziś jest!
Każdy klient jest indywidualny, każdy zachowuje się na swój sposób i do każdego należy podchodzić inaczej. Są klienci, do których się uśmiechamy, są tacy, których nie znosimy, ale też się uśmiechamy. Czasami dziwne są potrzeby ludzi, czasami bywają zaskakujące sytuacje. Zdarzało mi się rozmawiać na sklepie z klientkami,które wstąpiły do nas wracając od lekarza i chcąc nie chcąc słuchałam historii ich choroby, zaleceń lekarza i udzielałam zapewnień, że jak lekarz, to wie, co mówi i na pewno pomoże. 
A dziś wysłuchałam bardzo smutnej historii. Starszy pan, emeryt, sąsiad sklepu, przyszedł na niewielkie zakupy. Wykładałam mleko na nabiale, gdy mnie zaczepił. 
- Coś pani powiem. Muszę! 
- Dzień dobry panu - odparłam z uśmiechem. - Co się wydarzyło? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Mówię pani, żyć się odechciewa. Taka mnie przykrość dziś spotkała z samego rana, że szkoda gadać.
- Nie może być aż tak źle!
- Ależ może, może. Niech mi pani wierzy. Szynkę i schab i karczek za ostatni grosz kupiłem, zamarynowałem, upiekłem, do ganku jak zawsze wyniosłem, żeby szybko ścięło, bo tak lubię.  Od trzydziestu lat, pani, tak robię! Od trzydziestu! I niech pani sobie wyobrazi, ganek stary, nie zamykany, tylko drzwi liche, ktoś mi to wszystko zabrał! No, ukradł normalnie! I nici ze świąt!
Staruszek miał łzy w oczach. Przykro mi się zrobiło.
Na sklepie ciągle znajomi sobie życzenia świąteczne składają. Wszystkiego najlepszego! Zdrowych! Radosnych! Przy kasach jak w ulu, ciągle słychać świąteczne pozdrowienia i życzenia. I kasjerki, moje koleżanki, zamiast : do widzenia wesołych świąt życzą.
A ja tej jednej osobie, znajomej mojemu sąsiadowi, bo obcy do niego nie poszedł, życzę, aby mu to mięsiwo kością w gardle stanęło! Za sąsiada!
 Bądźmy ludźmi. Tak po prostu. Uszanujmy i kochajmy bliźniego! 
Święta to takie piękne chwile przecież.

Wszystkim, którzy do mnie zabłądzili również życzę spokojnych, zdrowych i pogodnych Świąt Wielkiej Nocy. 
Bez kości, oczywiście! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)