poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Odwiedził...?

- Czy jest na tym cmentarzu druga osoba taka jak ja, by trzy bliskie jej osoby odwiedzała tutaj? Dlaczego los mnie tak ciężko doświadczył? Ileż jeszcze będę musiała udźwignąć, ile cierpień stoi jeszcze na mej drodze? 
Dwóch synów i mąż. Czy istnieją słowa pocieszenia? Nie. Ja ich nie znam. O ile łatwiej jest odejść, a jak ciężko pozostać tym, którzy nadal żyją i cierpią i zadają pytania bez odpowiedzi....
Pierwsze święta bez Dziadka. Pierwsze święto z pustym krzesłem przy stole. Z krzesłem, na którym nikt nie siada. Wszyscy mamy wrażenie, że ono nie jest dla nas. Że choć puste, nadal zajęte. Przyszedł do Babci sąsiad. Zwykły, prosty chłop, który czasami Dziadkowi przy koszeniu, przy ulach czy też przy drzewie pomagał, który czasem flaszeczkę przynosił, bo sam pić nie chciał a z Dziadkiem to tak ino po jednym ale raźniej we dwóch. Na krześle obok usiadł, w to puste cięgle się wpatrywał, z Babcią rozmawiał. Jakoś rozmowa nie specjalnie się kleiła, bo i o czym tu z babą mówić, jak chłopa w domu nie ma? Nie ma i nie będzie? 
- To ja już se pójde, Stachowo - rzekł, czapkę w dłoniach mieląc na krzesło Dziadkowe spojrzał po raz wtóry, podszedł do niego, oparcie ucałował i wyszedł.
W zeszłym roku, gdy nic jeszcze tragedii, jaka spotkała naszą rodzinę nie zapowiadało, Dziadek obiecał swej córce, że na Wielkanocne święta ją odwiedzi, bo zimą w grudniu to dla niego i dla Matki ( Babci) za ciężko, za trudno, kości strzelają, bolą, nie słuchają. Zdrowie nie to, co kiedyś. Odwiedził. Ciocia z płaczem zadzwoniła. Kalendarz dziś jej w kuchni ze ściany spadł. Taki strażacki, jednostronicowy, a hałasu narobił jakby się mieszkanie waliło. A na kołku do ściany uczepiony był. 
I zaczęły się wspominki. Wiele razy zmarli moją rodzinę odwiedzali. Oj, wiele. Ile jest w tym prawdy? Nie wiem. Nie roztrząsam. Przyjmuję do wiadomości i bez większych rozmyślań żyję dalej. Dlaczego?  Nie wiem. Może nie do końca wierzę, ale mam świadomość, że na pewno coś w tym jest. Gdy zmarł pierwszy syn Babci, w imieniny Dziadka ktoś bardzo długo pukał do drzwi: puk! puk! puk! Wszyscy gromko: Proszę! - wołali, a drzwi nic. Zamknięte, nikt za klamkę nie ciągnie, do środka nie wchodzi. Podszedł drugi Syn do drzwi, otwarł na całą szerokość, nikogo nie zobaczył. Rozglądał się na prawo i na lewo, no nikogo i już! Ani kota, ani człowieka! A puk! puk! wszyscy słyszeli. Po pewnym czasie i Babcia i Dziadek do pukania się przyzwyczaili. Gdy ucichło, ciężko im było się z tym pogodzić. Nie powtarzało się często, ale jednak.... Gdy drugi Syn zmarł, w drzwi od pokoju pukał - tak twierdzili oboje. I Babcia, i Dziadek. Gdy Dziadek w szpitalu jeszcze był, i potem, gdy w trumnie leżał, Babcia prosiła go, by do niej nie przychodził i jej nie straszył. Bo inaczej we dwoje a inaczej samemu takie sygnały się odgaduje. Może to i nie jest strach taki typowy, ale zanim człowiek sobie uzmysłowi, o co chodzi, boi się przez chwilę. A babci denerwować się nie wolno. 
Gdy moja Mama na grób swego Wuja poszła, poprosić go o pomoc, bo z jego Matką rady sobie dać nie mogła, wszystkie drzewa nad grobem zaczęły szumieć i gałęziami na prawo i lewo machać, jakby jaki sygnał miały do przekazania. A dzień piękny i bezwietrzny był.  Uciekła moja rodzicielka znad grobu, całym zjawiskiem wystraszona. Gdy później z Matką zmarłego rozmawiała, ta jej powiedziała, że Syn był, znak jej dał, teraz już spokojna o niego być może. 
A ja? Dziesięć lat temu przeprowadziłam się do domu, w którym teraz mieszkam. Wcześniej w innym, mniejszym mieszkałam, który na ten moment pusty stoi, bo rodzina , jak to rodzina, dogadać się nie może i dom wszystkich czyli tak naprawdę nikogo stoi albo już i nie stoi. Dawno tam nie byłam, nie wiem. Ale ładnych kilka lat do tyłu przyśnił mi się Dziadek ze strony Ojca, jeden z właścicieli wspomnianego domku. Sen miałam niby spokojny, tylko Dziadek mi nakazywał jak najszybciej tam pojechać. Przez chwilę mi się ukazał, minę ponurą miał i prośbę, a może rozkaz? w oczach. Obudziłam się z postanowieniem, że koniecznie muszę tam pojechać. Nie bardzo miałam jak. Dzieci małe, mąż w pracy, cały dzień poddenerwowana chodziłam i z wrażeniem, że spieszyć się muszę. Wieczorem mi się udało. Rura od wody pękła i mieszkanie zalewała.....
A dzień po śmierci Dziadka? Teraz, w marcu? Trzy dni wolnego wzięłam, aby wszystkie potrzebne rzeczy pozałatwiać. Wstałam rano, do samochodu poszłam. Samochód w stodole - garażu, kluczyki w stacyjce, jak zawsze, ja za klamkę, drzwi zamknięte. O żesz! - zdziwiłam się, bo przecież u mnie zamek centralny popsuty, każde drzwi z osobna zamykam, wszystkie ciągle otwarte są, więc jak się zamknąć mogły? Nie wiem. Zapasowego kluczyka brak, na tego w środku spoglądałam bezradnie, bom sprytna ale chyba nie aż tak, by się do własnego samochodu włamać. Znajomych obdzwoniłam, druta wygięłam i jakoś otworzyłam. Będąc w mieście zapasowy kluczyk dorobiłam. Ciągle klucz w stacyjce zostawiam, nigdy więcej coś takiego mi się nie powtórzyło. Tylko ten jeden, jedyny raz. A wtedy, gdy do miasta jechałam, wypadek mijałam. Tak mi do głowy przyszło, że jakbym może piętnaście minut wcześniej tędy przejeżdzała, to właśnie ja bym na dachu leżała? Ale to tylko skojarzenia takie. I myśli. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)