środa, 7 marca 2012

Iskierki, które gasną....

Gdy byłam małą malutką, uroczą dziewczynką z dwoma kucykami nad uszami i w spódniczce, w podkolanówkach, które wiecznie się zsuwały z chudych łydek i olbrzymią furtką pomiędzy zębami , bo właśnie wypadły mi mleczaki, często jeździłam do prababci. Babci mojej mamy. Od kiedy ją pamiętam, zawsze była babinką w chustce na głowie ,ale zawiązanej tak jak opaska, spod której wyglądały  włosy białe jak śnieg, czerwonymi policzkami i nosem typowym dla naszej rodziny. Kartofelkiem. Siadywała na zapiecku, bo to najcieplejsze miejsce było, z laską w dłoni i częstowała. Cukierkami, albo kisielkiem. Pachniała jabłkami. Dla starszych zawsze miała wino z dzikiej róży.W pokoju był wielki zegar, który głośno odliczał upływający czas. Gdy odeszła, zatrzymał się.
Dziadek ze strony mojego taty był bardzo przystojnym, od zawsze dla mnie siwym panem. Chadzał po ulicy z dłońmi splecionymi na plecach. Większą część swoich szczeniackich lat spędziłam właśnie z nim. Jak ta trzecia noga. I w polu i w lesie i w stodole i na podwórku. To on pokazywał mi świat, uczył wytrwałości. Z nim na stonkę, z nim na grzyby. Mieszkaliśmy w jednym domu, więc nie ma nic dziwnego w tym, że zawsze byliśmy razem. To do dziadka szło się z wielkimi i małymi problemami, to dziadek bronił nasze pupy przed gniewem mamy. To on siadywał w pokoju, przymykał oczy i śpiewał: W zielonym gaju.....ptaszki śpiewają.....w zielonym gaju......pod jaworem.....
To dzięki niemu co roku pachniała u nas żywa choinka na święta, której teraz tak bardzo brakuje. On wiedział gdzie szukać, by była najpiękniejsza z tych pięknych.
Dziadek był dla mnie opoką, podporą, kimś, na kogo zawsze można liczyć i kimś, kto nie zostawił w potrzebie. Nie byłam jego najbardziej ulubioną wnuczką. Jego oczkiem w głowie była moja młodsza siostra. Dla niej potrafił zrobić wszystko. Wystarczyło, że zapłakała lub pokazała palcem co chce. Miłość między nimi była wielka. Dało się ją odczuć z daleka. Gdzie był dziadek, tam i moja siostra. Dla niej buciki, rowerek, cukierki. Gdy płakała, potrafił nocą przybiec ze swojej części domu by sprawdzić, co się jego maleństwu dzieje. 
Gdy zachorował, miałam czternaście lat.Nie chciałam jechać do niego do szpitala, nie chciałam widzieć go w chorobie, która bardzo go zmieniła. Gdy już bardzo cierpiał, mama powiedziała, że powinnam jechać gdyż odnosiła wrażenie, że czeka właśnie na mnie. I tak było. Następnego dnia z samego rana dotarła do nas wiadomość o jego śmierci. Do dziś pamiętam wzrok mojej siostry zalany łzami i brutalne słowa : Po co do niego pojechałaś? No, po co ? Gdyby nie ty to mój dziadziuś dalej by żył......
Teraz mogę Ci to powiedzieć, Siostro. Był też moim Dziadkiem! Choć miałaś na niego wyłączność....
Mój najstarszy syn tak bardzo jest do niego podobny....
Babcia. Żona dziadka. Czasami tak jest, że jak się ma dziadka, niekoniecznie ma się babcię. Stroniła od nas, trzymała się z daleka. Inne wnuki uwielbiała i dla innych żyła. Ja i moje rodzeństwo nigdy nie byliśmy dla niej na tyle dobrzy i poprawni, by chciała nas zauważyć. Ale i tak gdzieś w głębi serca ją kochałam.  A może po prostu szanowałam? Była przecież moją babcią. Matką mojego ojca. 
Również odeszła.
A teraz dziadek. Odszedł. Po równych trzech miesiącach śpiączki.Teraz już na spokojnie przypominam sobie wszystkie wydarzenia związane z jego upadkiem.
Dziecko, bo ja mam tu z dziadkiem kłopot. Spadł ze schodów, nie może się podnieść.Chyba stracił przytomność - telefon od babci. - Babciu, już do ciebie jadę. 
Niby nie daleko, a jednak czas się dłużył, a mózg pisał scenariusze. Co się wydarzyło? Dlaczego upadł? Karetka już w drodze. Byłam chwilę przed nią. Leżał taki bezbronny. Jego oczy były takie duże i zamglone. Jeszcze wtedy kojarzył. Przeszkadzał mu włos na twarzy, próbował ręką zrzucić go... Pomogłam. Mówiłam do niego, mówiłam do babci. Przyjechali, zabrali dziadka. Pojechałyśmy za karetką.  Zamieszanie, nie ten oddział, w końcu zabrali dziadka na tomograf, biegiem na salę operacyjną. Jest krwiak, musi być trepanacja. Oczekiwanie na korytarzu. Różne myśli. Babcia, która tak naprawdę nie wierzyła w to, co się dzieje, telefony do rodziny. Rozpacz córek, które w różnych końcach świata mieszkają. Decyzje o przyjeździe. 
Dziadek operację przeżył. Śpiączka farmakologiczna i słowa lekarzy: Zrobiliśmy wszystko co tylko mogliśmy. Teraz trzeba mieć nadzieję, czas pokarze.
A tego dnia, kilka godzin wcześniej, gdy dziadek jeszcze siedział na swym ulubionym krześle przy stole, skąd miał widok i na telewizję i na drogę przez okno, rozmawiali z babcią o przyszłości. O tym, że czas pomyśleć i może trochę finansowo się zabezpieczyć?  Rok wcześniej cztery wesela w rodzinie,  w tym roku jedno - ostatnie z zaplanowanych wesel, same wnuczki. A to przecież kosztuje. Powiedział wtedy dziadek do babci:
- Matka, jak się ma co wydarzyć to ze mną....Ja bez ciebie rady sobie nie dam.
Czy w złej godzinie to powiedział? Któż to wie. Ale - stało się. 
Trzy ciężkie miesiące słabnącej nadziei i oczekiwań. A może dziś będzie lepiej? A może dziś coś się wydarzy? Puste łóżko ścinało nas z kolan. A dziadek albo na badaniach, albo na innym wtedy leżał.
Decyzja szpitala: - Pani tata jest w takim stanie, że powinien opuścić oddział. Nie wymaga naszej opieki , jest wydolny oddechowo, nie jesteśmy w stanie nic więcej dla niego zrobić.
Próby organizacji, by zabrać dziadka do domu. Potrzebna dwudziestoczterogodzinna opieka wykwalifikowanej pielęgniarki. Nie damy rady. Decyzja, w której pomógł szpital : Zakład Medycyny Paliatywno - Hospicyjnej w Kałkowie. Tylko czterdzieści kilometrów. Damy radę.
Babcia wtedy po zawale i udarze, bo udar też miała, ale trzeba było ją jeszcze raz do szpitala zawieść po tym, jak kilkakrotnie upadła i problemy z pamięcią miała, by to stwierdzono, w szpitalu była. Jechać do dziadka nie mogła. Pojechałam z mamą. Miejsce, gdyby nie okoliczności, cudne. Opieka i wyrozumiałość pracowników - godna podziwu. Upewniwszy się, że dziadek w dobre ręce trafił wróciłyśmy do babci, do szpitala. Było jej przykro. Ale dbając o jej zdrowie, na ten moment nic nie mogłyśmy poradzić. Musiała o sobie pomyśleć, siły pozbierać. W czwartek telefon. Jeżeli chcecie się z dziadkiem spotkać, przyjeżdżajcie. Jego stan jest bardzo ciężki. Byłam w pracy, mama u babci. Nogi ugięły się pode mną. Nie mogłam przy babci, w obawie o jej stan zdrowia nic powiedzieć. Mamę zmusiłam do wyjścia ze szpitala, wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy. Po godzinie byłyśmy u dziadka. Już było trochę lepiej. Dziadek miał obrzęk płuc, wodę w płucach, był niewydolny oddechowo i krążeniowo. Przyszedł do nas pan. Pielęgniarz? Lekarz? Wolontariusz? Nie wiem, nie zapytałam. Ale dokładnie powiedział nam co się z dziadkiem działo i skąd ten telefon. Po odessaniu dziadek czuł się lepiej. Ale już wtedy powoli odchodził. Dziadku, musisz być silny, musisz na babcię poczekać. Ona dopiero w poniedziałek może do ciebie przyjechać, bo leży w szpitalu, wiesz? Dlatego nie ma jej przy tobie. Miała zawał, udar.... Nie może tu teraz być. Wytrzymaj do poniedziałku. Musisz, dziadku - mówiłyśmy do niego.
Powrót do szpitala, do babci. Babciu, dziadek dziś troszkę gorzej się poczuł, ale na ten moment już jest ok. - powiedziałyśmy po przyjeździe.  - Ojej, dziecko, żeby on jeszcze tylko na mnie poczekał, żebym ja go mogła jeszcze zobaczyć....Żebym sobie przypomniała.....Żebym mogła go zobaczyć...
W poniedziałek po babcię do szpitala, do lekarza, by podał na wszelki wypadek coś uspokajającego i do Kałkowa. Nie było na co czekać. Obawa, że nie zdążymy, była wielka. I strach, że widok dziadka, który bardzo zmienił się po trzech miesiącach choroby, a babcia go nie pamiętała po udarze, wielki.
Gdy weszłyśmy, dziadek , po raz pierwszy od zachorowania, wodził wzrokiem za babcią. Było to dziwne i cudowne... Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło...Babcia co nie co sobie przypomniała. Brodą ruszał, jakby do przekazania tysiące wiadomości miał. I patrzył. Patrzył i mrugał, gdy go o to prosiłyśmy. Przypadek? Być może. Ale jakie to ma teraz znaczenie.Widząc, że babcia niepokoi się, że przecież dzieci i co innego do roboty też jest co chwila pyta się czy czasem nie chcę już jechać, zostawiłyśmy ją z dziadkiem i wyszłyśmy na zewnątrz. Niech posiedzi sobie sama, niech się z mężem swoimi tajemnicami podzieli....
Nie wiedziałam, że to będzie ostatni raz, gdy widzę dziadka wśród nas.
Odszedł we wtorek. Wczoraj. Szóstego. Po pełnych trzech miesiącach. Na zawsze.
Jego miejsce przy stole z widokiem na telewizor i drogę już zawsze pozostanie puste......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)