niedziela, 22 stycznia 2012

Złośliwa biedrona...

Niedziela już jakiś czas temu nabrała w moim przypadku pewnego schematu. Pobudka, śniadanko, kawka i wyjazd do szpitala. Na intensywnej są stałe godziny odwiedzin i nie można wpaść do Dziadka wtedy, gdy ma się na to ochotę.
Dziś wyglądało to troszkę inaczej. Zamiast na jedenastą pojechałyśmy na piętnastą.
Od kilku dni sypie albo pada. Droga, przy której mieszkam, jest raczej słabo odśnieżana, wręcz można powiedzieć, że wcale. Samochód jedzie jak pociąg. Trzeba trzymać się przetartych szlaków, gdyż inaczej można stracić część podwozia. Straciłam. Ale po kolei...
Wczoraj, gdy jechałam do pracy, czułam, że samochód zawiesza się na śniegu, który spycharka pozostawiła ku radości kierowców. Dojechać musiałam, więc jechałam... W drodze powrotnej jakiś ryk dołączył się  do stałych stękań i odgłosów mojej biedroneczki. - Hm, znów coś się dzieje, pomyślałam i dojechałam do domu.
Dziś, wśród odgłosu rumoru do szpitala też dojechałam, całą drogę komentując, co też to może mojemu samochodzikowi dolegać. Mówiłam do niego - biedrona, trzymaj się do domu wrócić musimy ! :)
Nie usłuchała.
Na drodze szybkiego ruchu przypomniała o swoich problemach i upuściła tłumik. Świnia jedna! Zastukało, zawyło, walnęło,zaszurało.... Czwarta po południu, na dworze zmrok, leje jak z cebra a ja lekko poddenerwowana wrzuciłam kierunkowskaz, zjechałam za białą linię i mówię do kobiet ( mamy i babci ) - no to ładnie nas moja biedronka urządziła!
Wyskoczyłam z auta wykorzystując chwilową przerwę w powodzi aut sunących po drodze, dopadłam tyłu samochodu i .....no cóż. Moje możliwości stanęły w miejscu. Nie byłam w stanie zdjąć tłumika , który leżał na asfalcie i jawnie się ze mnie nabijał. Świetnie ! - powiedziałam do siebie dając upust emocjom. - Hm. Pewnie sobie poradzę - z drwiną w głosie ciągnęłam, szarpałam, stukałam. Nic. Guzik.
Wyciągnęłam trójkąt, położyłam w odległości na oko zastanawiając się jaka jest prawidłowa, bo już mi się zapomniało, wykonałam telefon jeden , drugi z prośbą o pomoc. Niechętnie to czyniłam. Jestem z natury zosią samosią. Nie lubię prosić o pomoc....A już na pewno nie lubię prosić o pomoc ex...Musiałam.Ufff.
No cóż. Życie jest brutalne.
Nadjechał po prawie godzinie, gdy już byłam przemoczona, zmarznięta i totalnie zrezygnowana. Jedyną rozrywką było bieganie do trójkąta który co chwila przewracał się pod wpływem wiatru. Wkurzyłam się i podparłam go w końcu spryskiwaczem do szyb.
Ex, wiedząc co dolega mojej biedronie przywiózł ze sobą podręczną piłkę i nóż. Przykucnął przy samochodzie ( nie musiał tego robić, mając odpowiedni sprzęt poradziłabym sonie sama). Najpierw próbował zdjąć zaczep od tłumika ( wychodziło mu tak jak i mnie hihi ) i w końcu go przeciął. No !! Mogłyśmy jechać dalej. Babcia była już zmęczona całą sytuacją, z mamą też nie było najlepiej więc wskoczyłam za kierownicę, odpaliłam biedrone teraz z turbo odgłosem i ruszyłam. Jazda była fatalna. Sąsiedzi i wszyscy po drodze - przepraszam Was!
Za jutrzejszy poranek też.  Muszę dojechać do pracy i samochodzik oddać do warsztatu...
A mój trójkąt wsparty płynem do spryskiwaczy stoi przy drodze, nadal...
Zapomniałam.....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A może coś napiszesz? :)